wtorek, 30 grudnia 2014

Rozdział 6

   Kay przełknęła ślinę i opuściła wzrok, nie umiejąc wytrzymać przenikliwego, błękitnego spojrzenia. Zezłościło ją to. Mężczyzna uśmiechnął się lekko i odepchnął od ściany nonszalancko.
     - Nie przedstawisz mnie, Jase? - mruknął, podchodząc powoli. Miał niski, lekko zachrypnięty głos, na dźwięk którego Kay zrobiło się ciepło w okolicach podbrzusza.
     Jason spojrzał na niego z nieskrywaną niechęcią.
     - Kay, jak się pewnie domyśliłaś, to mój brat James. Jamie, to jest Kay.
    - Miło mi w końcu poznać. - Czarnowłosy podał dłoń dziewczynie, a kiedy ta ją uścisnęła, dodał: - Muszę przyznać, że Jase ma lepszy gust niż przypuszczałem – Posyłając znaczący uśmiech bratu, obrócił się i ruszył do jadalni.
    Kay chwyciła dłoń Jasona, widząc jak chłopak zaciska pięści i posłała mu uspokajający uśmiech. Weszli razem do przestronnego pomieszczenia, gdzie już czekał pięknie pachnący obiad. Sophie nieustannie krzątała się wokół dużego, owalnego stołu i odkrywała porcelanowe półmiski z potrawami. Kay usiadła pomiędzy ukochanym a jego ojcem i rozejrzała się po pokoju. Hebanowa podłoga mocno kontrastowała ze ścianami w kolorze écru, które harmonizowały z jasnymi meblami. Na każdej wolnej powierzchni stały ozdobne doniczki z przepięknymi storczykami o różnych barwach. Jedynie naprzeciwko Kay na okrągłym stoliku stała okazała paprotka. Na ścianie nad nią wisiało kilkanaście zdjęć przedstawiających liczną rodzinę Holloway. Dziewczyna przez chwilę poczuła lekkie uczucie zazdrości. Jej rodzina nigdy nie była tak szczęśliwa, ani tak zintegrowana.
    - Słyszałem od Jase'a, że studiujesz. - Matthew uśmiechnął się do Kay, nakładając sobie ładnie wyglądające mięso na talerz.
   - To prawda. Jestem na drugim roku dziennikarstwa. - Kay odwzajemniła uśmiech i sięgnęła po sałatkę.
      - A co dalej?
     - Mam już staż w miejscowej gazecie, chciałabym też zorganizować sobie coś w telewizji, niedawno rozsyłałam swoje cv, ale w ostatnim czasie zapotrzebowanie na dziennikarzy nieco zmalało.
    - To prawda, ale myślę, że sobie poradzisz. Jace pokazywał mi twoje felietony, nie myślałaś o karierze pisarki?
    - Nie – roześmiała się Kay. - To zupełnie nie moja bajka. Lubię pisać, ale nie do tego stopnia, żeby wiązać z tym swoją przyszłość.
     - Z czym wobec tego wiążesz swoją przyszłość? - James rozparł się obcesowo na wysokim krześle i utkwił wzrok w dziewczynie.
     - Jak już mówiłam, chciałabym zorganizować sobie staż w telewizji, a później, być może, rozwijać się w tym kierunku lub podpisać umowę i pozostać na stanowisku w gazecie.
   Pod obstrzałem pytań Kay poczuła się jak zwierzątko na wybiegu, więc zaraz po skończonym obiedzie zaproponowała pomoc w sprzątaniu i, pozbierawszy talerze, z ulgą opuściła jadalnię. Powoli wkładała je do zmywarki, ciesząc się chwilą spokoju. Kiedy nie mogła już przedłużać westchnęła cicho, wyprostowała się, obróciła i prawie krzyknęła, wystraszona. James uśmiechnął się na poły bezczelnie, na poły życzliwie, stojąc kilka centymetrów od niej. W jego niebieskich oczach tańczyły figlarne iskierki i Kay ponownie poczuła rozlewającą się w jej wnętrzu falę ciepła. Całą siłą woli starała się nie zarumienić, kiedy brat Jasona przechylił głowę i zmrużył lekko oczy, przyglądając jej się badawczo. Po krótkiej chwili wyciągnął rękę, odgarnął z policzka dziewczyny kosmyk włosów i założył go jej za ucho.
     - Przyszedłem po deser – mruknął i sięgnął za plecy dziewczyny. Jasne miseczki ułożone na tacy brzęknęły cicho, kiedy ją uniósł. Uśmiechnął się ponownie, puścił Kay oczko i wyszedł z kuchni.
    Dziewczyna wzięła głęboki oddech i ruszyła za nim. Kiedy usiadła przy stole, Jason położył rękę na jej udzie i rzucił dziewczynie pytające spojrzenie. Ta tylko pokręciła głową.

*

   Łańcuch, na którym zawieszony był worek treningowy brzęczał głośno przy każdym uderzeniu Alexa. Chłopak od godziny tkwił na poddaszu i wyładowywał emocje, chcąc zapomnieć pełne zadowolenia spojrzenie Jasona. Irytowało go to, jak ostentacyjnie chłopak zachowywał się przy nim. Jakby Kay była jego własnością. Dysząc ciężko odszedł od worka i utkwił wzrok w widoku za oknem. Ściemniało się powoli, a delikatne światło wschodzącego księżyca, sprawiało, że zamglone miasteczko wyglądało, jakby pokrywała je gruba warstwa kurzu.
     Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że temperatura znacznie spadła. Na jego spoconym ciele pojawiła się gęsia skórka. Nie ruszył się jednak, wciąż wpatrując w okno. Zastanawiał się, co u Kay. Pewnie teraz ten arogancki chłopaczyna tuli ją do siebie jak maskotkę, a ona, zaślepiona uczuciem, poddaje się jego dotykowi. Alex poczuł złość na siebie. Zacisnął pięści i pozwolił, by fizyczny ból zagłuszył uczucie zazdrości rodzące się gdzieś w środku. Kay była jego przyjaciółką. Siostrą. Nikim innym.

niedziela, 23 listopada 2014

Rozdział 5

    Zamruczała przez sen i obudziła się. Potoczyła po pokoju rozespanym spojrzeniem i dopiero po chwili zdała sobie sprawę, co wyrwało ją z objęć Morfeusza. Nieustające ciche pukanie w okno. Początkowo pomyślała, że to gałązka rosnącego za domem drzewa, ale cień, który się poruszył był zdecydowanie zbyt duży na gałązkę. Powoli wstała i ostrożnie zrobiła krok w stronę otwartej na oścież okiennicy.

      Mrok nocy rozjaśniało jedynie blade światło półksiężyca. Zmrużył oczy. Mimo ciemności całkiem dobrze widział jej drobną sylwetkę, szczupłe ramiona okryte przydużą koszulką, jasne zmierzwione włosy, zaspane oczy, otoczone plątaniną różowych pajęczynek odgniecionych od poduszki. Powoli zaciągnął się jej zapachem. Słodkim, miękkim aromatem bawełnianej pościeli i rozespanego ciała.

     Rozejrzała się z obawą. Nie wychwyciła żadnego ruchu w okolicy okna. Usłyszała jedynie cichy świst, jak gdyby ktoś łapczywie zasysał powietrze. Po chwili na tle otulonego księżycowym światłem nieba dostrzegła owalny kształt jakby ktoś przykucał na parapecie... Otworzyła szerzej oczy, mając nadzieję, że to wytwór jej fantazji. Kiedy jednak kształt nieznacznie się poruszył pisnęła, obróciła się gwałtownie i rzuciła ku drzwiom.

    Pozwolił jej zrobić tylko kilka kroków. Skoczył i objął ją mocno w talii, drugą ręką zakrywając jej usta. Jasne włosy delikatnie omiotły jego twarz, kiedy mruczał do jej ucha uspokajające słowa. „Nie ruszaj się, skarbie, a nie będzie bolało.”

      Wiła się w silnym uścisku jego ramion, nie mogąc nijak się oswobodzić. Napastnik wydał jej się ośmiornicą, której macki ściśle oplatają jej ciało i zniewalają poczuciem bezsilności. Kiedy wyszeptał do jej ucha kilka słów znieruchomiała, a potem znów zaczęła gwałtownie wierzgać. Kopnęła go w piszczel, ale wydał z siebie tylko cichy syk, nie zwalniając uścisku ani na chwilę. W końcu opadła z sił. Oddychając ciężko, bezwładnie zawisła na jego ramieniu. Zabrał więc rękę z jej ust i podniósł ją. Delikatnie ułożył jej ciało na łóżku i usiadł obok. Subtelnym gestem odgarnął jasne kosmyki z jej zaczerwienionej od wysiłku twarzy. Drgnęła, wpatrując się w niego szeroko otwartymi oczami, ale nie próbowała już uciekać.

     Utkwił spojrzenie swoich niebieskich tęczówek w jej twarzy. Doskonale widział mieszaninę uczuć, które się w niej kotłowały. Strach, fascynacja, chęć ucieczki i jednoczesne pożądanie. Bawiło go to, jak działał na kobiety. Były takie proste, takie naiwne... W kąciku jego ust zatańczył delikatny uśmiech. Wsunął rękę we włosy na karku dziewczyny. Powoli oblizał spierzchnięte wargi i zbliżył twarz do jej szyi. Delikatnie, ledwo wyczuwalnie musnął jej skórę. Stające dęba włoski połaskotały go po dłoni, a z rozchylonych ust blondynki wyrwało się ciche westchnięcie. Z namaszczeniem składał pocałunki na jej szyi, uważając, aby nie pominąć ani jednego miejsca, aby żaden fragment jej skóry nie pozostał bez jego dotyku.

      Przerażenie ustąpiło miejsca podnieceniu. Ciche westchnienia przerodziły się w coraz śmielsze jęki, a jej palce zaczęły coraz śmielej błądzić po jego plecach. Kiedy delikatnie przygryzł płatek jej ucha, mimowolnie napięła mięśnie i wbiła paznokcie w jego skórę.

      Nie wytrzymał. Przymknął powieki i zatopił kły w jej szyi. Słodka ciecz o metalicznym zapachu spłynęła do jego ust, drażniąc zmysł smaku. Nie pozwolił sobie jednak na długą chwilę przyjemności. Odsunął się nieco od dziewczyny. Beznamiętnym wzrokiem wpatrywała się w sufit, a po jej jasnej skórze spływała w kierunku dekoltu mała, czerwona kropla. Oblizał usta z resztek krwi i wyjął z zanadrza dwie niewielkie fiolki. Odkorkował jedną i przytknął ją do miejsca, gdzie czerwona ścieżka kończyła swój bieg. Z fascynacją patrzył, jak posoka powoli barwi szklane naczynie.

      Czuła tylko ciepło powoli wąskim strumieniem umykające z jej ciała. Uspokoiła oddech. Nie miała siły się ruszyć. Czuła ciężar przedramienia mężczyzny na swojej piersi. Chciała ją odepchnąć, ale jej ręka odmówiła posłuszeństwa i bezwładnie zsunęła się z łóżka. Nie mogąc poruszyć niczym innym niż oczami spojrzała na swojego oprawcę. W nikłym świetle księżyca dostrzegała jedynie ostry zarys szczęki i ciemne włosy, ułożone zapewne jedynie wiatrem.

     Kiedy fiolka się napełniła zakorkował ją i ostrożnie włożył do wewnętrznej kieszeni marynarki. Dziewczyna poruszyła się na łóżku. Chwycił ją za ramiona i pomógł wstać. Przyglądał się chwilę jej twarzy, po czym znów powoli i delikatnie złożył kilka pocałunków na jej szyi, zlizując zasychającą już krew. Odsunął się na kilka centymetrów i spoglądając w jej oczy ułożył jedną rękę na jej karku, a drugą na policzku. Nocną ciszę zakłóciło głośne chrupnięcie skręcanego karku i łoskot ciała upadającego na drewnianą podłogę.

     
_
Z dedykacją dla mojej kochanej pandy Ady :)

środa, 27 sierpnia 2014

Rozdział 4

   Kay weszła do salonu, niosąc miskę chipsów i dzbanek z sokiem pomarańczowym. Butelka wina szybko się skończyła, a żadne z nich nie kwapiło się, aby iść po kolejną, w ten chłodny wieczór, gdy kierowany wiatrem deszcz zacinał w okna, pozostawiając na nich blade smugi.
   Dziewczyna usadowiła się obok Alexa i sięgnęła po pilota. Oglądany przez jej przyjaciela program motoryzacyjny właśnie się skończył, a ona nie znosiła oglądania reklam. Przez chwilę skakała po kanałach, aż w końcu trafiła na dobrze się zapowiadający film akcji. Odłożyła pilota na ławę i sięgnęła po przekąski.
   - Co u twojego kochasia? - odezwał się Alex, przerywając monotonię odgłosów strzelania i chrupania. - Nie ma nic przeciwko temu, że nocuje u ciebie inny facet?
   Kay wzruszyła ramionami, nie odrywając wzroku od ekranu.
   - Pewnie ma.
   - I mimo to spędzasz ze mną noce? - głos Alexa był zabawnie zmieniony, a brwi chłopaka podskoczyły w parodii niejednoznacznego gestu.
   - W przeciwieństwie do twoich panienek, Jason wie, że jak będzie się ze mną kłócił to poza fochem nic nie zyska. - Kay wyszczerzyła zęby w uśmiechu.
   - Masz coś do moich byłych? - Alex udał rozgniewanego.
  - No. Masz beznadziejny gust, jeżeli idzie o kobiety. - Kay zmieniła pozycję i teraz półleżała, z ręką zabawnie zwisającą poza kanapę. - Jedyną kobietą, którą dobrze wybrałeś jest twoja przyjaciółka.
   - Jak zwykle skromna – mruknął, na co dziewczyna pokazała mu język.

  Obudziło ją natarczywe dzwonienie telefonu. Nieprzytomnym wzrokiem potoczyła po pomieszczeniu, ale nie mogła zlokalizować urządzenia. Leżący pod jej, wyłożonymi na sofie, nogami Alex mruknął coś z dezaprobatą i poruszył się lekko. Wstała ostrożnie i ruszyła do kuchni, skąd, jak jej się wydawało, dobiegały irytujące dźwięki piosenki. Miała rację. Leżąca na blacie komórka radośnie wibrowała w rytm jednego z utworów The Who. Na dotykowym ekranie wyświetlało się zdjęcie ciemnowłosego, krótko ostrzyżonego, chłopaka o smukłej twarzy, z której patrzyły jasne, piwne oczy.
   - Halo? - jej głos był zachrypnięty. Odkaszlnęła więc i powtórzyła. - Halo?
  - Kay, cholera, co z tobą? - Jason był niezaprzeczalnie wkurzony. - Dzwonię trzeci raz. Umówiliśmy się na...
   Dziewczyna spojrzała na zegar, wiszący nad kuchenką, i zaklęła bezgłośnie. 14:19. Nocny seans filmowy z Alexem nieco się przedłużył.
   - Boże... Jason, skarbie mój najdroższy, wybacz mi. Zaraz będę gotowa. Dosłownie za dziesięć minut.
   Odłożyła telefon zanim zdążył cokolwiek powiedzieć i ruszyła do łazienki, ziewając szeroko. Ciepła woda zmyła z niej ostatnie strzępki snu, a szorstki ręcznik pobudził krążenie, dodając energii.
   Kiedy wróciła do kuchni, Alex już się po niej krzątał. Po pomieszczeniu rozchodził się przyjemny zapach kawy i tostów. Chłopak rzucił jej przeciągłe spojrzenie przez ramię i wrócił do krojenia pomidora.
   - Ładnie wyglądasz – zauważył z uśmiechem. - To dziś?
   Kay przytaknęła i ziewnęła, sięgając po kubek z kawą.
   - Boję się trochę – mruknęła, obejmując dłońmi ciepłe naczynie.
   Alex odwrócił się do niej i zlustrował ją dokładnie uważnym spojrzeniem. Miała na sobie kremową sukienkę z krótkim rękawem, przepasaną pod biustem czarną koronką. Ciemne włosy dziewczyny opadały lekkimi falami na częściowo odsłonięte plecy, podkreślone, wielkie oczy patrzyły na niego z mieszaniną stresu i zdenerwowania. Uśmiechnął się lekko.
   - Nie masz czego. Na pewno cię polubią.
   - Łatwo ci mówić. To nie ty masz poznać...
  Dzwonek do drzwi przerwał jej wypowiedź. Zanim zdążyła ruszyć w stronę wejścia, w kuchni pojawił się Jason, ubrany w ciemne dżinsy i czarną marynarkę, spod której wyglądała niewyprasowana, błękitna koszula. W przeciwieństwie do ubioru, jego fryzura była nienaganna i starannie ułożona.
  - Wszystko jasne – mruknął, nie kryjąc niechęci do Alexa. Przywitał się jednak z chłopakiem i pocałował Kay. - Idziemy, śliczna?
  Dziewczyna dopiła kawę, wstała i wraz z chłopakiem ruszyła do drzwi. Jason objął ją ramieniem, kątem oka dostrzegając niezadowolenia Alexa. W jego oczach błysnęło poczucie tryumfu.
  Kay pożegnała się z przyjacielem i sięgnęła po kurtkę. Kiedy stanęła w progu, zatrzymał ją wybuch śmiechu Alexa. Obróciła się i spojrzała na niego oburzona.
  - A buty? - Alex spojrzał na puchate, jasnofioletowe pantofle przyjaciółki i ponownie wybuchnął śmiechem.
  Kay fuknęła na niego i porwała z półki czarne szpilki. Wystawiła język w stronę rozbawionego przyjaciela i wyszła, trzaskając drzwiami.

   Im bliżej murowanego, ozdobionego kwiatami, domu byli, tym bardziej trzęsły jej się ręce. Szum silnika nieco ją uspokajał, ale i tak była zestresowana. Spotykała się z Jasonem od pół roku i jego rodzice zażyczyli sobie, aby syn w końcu przedstawił im swoją ukochaną.
  Kiedy zaparkowali przed domem, drzwi otworzyły się i stanął w nich przystojny mężczyzna, ubrany w dobrze skrojony, drogi garnitur. Choć na jego twarzy gościł życzliwy uśmiech, Kay zaczęła się trząść cała.
   - Kochanie, spokojnie – uśmiechnął się Jason. - Nie gryzą.
   - Wiem, ale... - zaczęła, jednak zamknął jej usta pocałunkiem i wysiadł z pojazdu. Otworzył przed nią drzwi i kiedy wysiadła, przed domem stało już obydwoje rodziców Jasona. Niewysoka kobieta w brązowej spódnicy i kwiecistym żakiecie wyciągnęła ramiona w stronę Kay i przytuliła ją do pulchnego ciała.
   - Jak miło w końcu cię poznać. Jase tyle o tobie mówił – zaszczebiotała, na co jej syn uśmiechnął się z lekkim zażenowaniem. W końcu puściła dziewczynę i przedstawiła się. - Jestem Sophie.
   Ojciec Jasona wciąż się uśmiechał i kiedy jego żona cofnęła się, wyciągnął ku Kay silną dłoń.
   - Matthew. - Jego głos był niski i przyjemnie mruczący. - Muszę przyznać, że mój syn ma dobry gust.
   - Tato... - Jason jęknął. - To moja dziewczyna. Nie podrywaj jej.
  Wszyscy wybuchnęli śmiechem, a Kay nieco się rozluźniła. Chwytając za rękę swego ukochanego ruszyła do salonu.
   - Witaj, braciszku. - Usłyszeli za plecami.
   Na najniższym stopniu kręconych schodów stał ciemnowłosy mężczyzna. Uśmiechał się na pozór życzliwie, ale jego przenikliwe, błękitne oczy sprawiły, że po plecach Kay przebiegł chłodny dreszcz.

poniedziałek, 18 sierpnia 2014

Rozdział 3

   Stanął przed lustrem. Na jego twarz, jak zwykle, wpłynął cyniczny uśmiech, który tak bardzo pokazywał jego stosunek do świata. Przeczesał bladymi palcami, przydługie już, czarne włosy i pokręcił głową. Zabójstwo jedynej fryzjerki w tej zapyziałej mieścinie nie było dobrym pomysłem.
  Odetchnął głęboko i spojrzał wprost w błękitne tęczówki swojego odbicia. Powoli, z namaszczeniem, oblizał wargi, końcem języka dotykając wąskiej blizny tuż pod kącikiem ust. Czas się trochę pobawić.

   Szum silnika zagłuszał jego chaotyczne myśli. Kiedy grafitowy aston martin dbs mknął pustą o tej porze ulicą, bystre oczy mężczyzny jak radar przeczesywały okolicę. Przygryzł wargę. Nie było jej. Nie było tej cholernej dziewczyny, z którą się umówił! Chciał się spóźnić. Chciał, aby na niego czekała. A tymczasem to jej nie ma w wyznaczonym miejscu.
Zaparkował na placu, skąd rozciągał się widok na wschodnią część parku, ale nie wysiadł z auta. Przeciągnął się z westchnieniem i wyjął telefon z kieszeni opinających jego biodra dżinsów. Dziewczyna spóźniała się już piętnaście minut. Niepokój zaczynał przeradzać się w złość, choć wiedział, że gdy emocje zamroczą jego umysł, nie zrobi tego tak, jak trzeba.
  Pojawiła się wreszcie. Ciemne włosy rozwiewał chłodny, wieczorny wiatr, którego gwałtowne podmuchy rozchylały co rusz poły jej niezapiętego płaszcza. Zmierzył ją spojrzeniem, kiedy zatrzymała się pod okazałym klonem i zaczęła nerwowo zerkać na zegarek. Teraz zauważył, że ściskała w dłoni parujący kubek z logiem starbucksa. Prychnął. Po kilku minutach wysiadł w końcu z samochodu, zamykając cicho drzwi.
   Okrążał ją powoli. Nie dając się zobaczyć, ale pozwalając poczuć swoją obecność. Zbliżał się. Na pewno czuła ciepłe podmuchy jego oddechu, choć zapewne uznawała je za delikatny wiatr. Bawiło go to. Był jak kot, który okrąża ofiarę, przyczaja się i w końcu atakuje. Atakuje, by zabić, przegryźć ostrymi zębami tętnicę.
   Uśmiechnął się, gdy otuliła szczelniej płaszczem swoje drobne ciało. Ciągle rozglądała się z niepokojem. Raz prawie zauważyła jego ciemną sylwetkę, ale umknął nim zdążyła mrugnąć. W końcu skoczył. Z gardła dziewczyny wydarł się, zduszony przez jego dłoń, okrzyk. Chwycił mocno jej głowę i gwałtownie szarpnął. Głośne chrupnięcie skręcanego karku wywołało na jego nieogolonej twarzy grymas obrzydzenia. Nie znosił tej części pracy.
   Ciało dziewczyny bezwładnie opadło na bruk, a kończyny wykręciły się pod dziwnymi kątami, nieutrzymywane już świadomie przez siłę mięśni. Ukucnął przy niej. Delikatnie przesunął palcem po jej bladej szyi. Zawsze wykonywał ten czuły gest, z fascynacją patrząc w gasnące już oczy ofiary. Uśmiechnął się i schował emocje na dno jednej z szufladek w jego głowie. Teraz musiał być dokładny, bezbłędny.

   Wciąż ciepła krew spływała po szklanej ściance, pozostawiając na niej czerwoną smugę. Zanikający puls słabymi falami wypychał z żył ich zawartość. Kiedy napełnił ostatnią fiolkę, z pietyzmem umieścił w niej korek i schował do wyściełanego welurem pokrowca. Z zadowoleniem spojrzał na swoje zdobycze. Na swoje skarby.

   Przez jego przełyk przepływały kolejne łyki whisky i niegasnące poczucie spełnienia. Satysfakcja, na poły z alkoholem, ogrzewała jego wnętrze, buzując wśród chaotycznych myśli i uczuć. Metaliczny zapach wypełniał jego nozdrza, gdy biorąc głęboki wdech zaciągał się wonią krwi. Uśmiech zastąpił sarkastyczny grymas na jego twarzy. Pan będzie zadowolony. Będzie z niego dumny.
   Mężczyzna pogrążył się w refleksji. Może kiedyś to on zostanie Panem. Tak. Ta myśl z upływem minut zdawała się nabierać w jego głowie niemal namacalnych kształtów. Tak. Kiedyś to on będzie Panem. Będzie miał sługów. Wyznawców. To przed nim będą klękać. Jego będą się bać.

środa, 30 lipca 2014

Rozdział 2

   Rozpadało się na dobre. Motocykl z głośnym warkotem przemierzał ulice miasteczka, rozchlapując na boki wodę z napotkanych kałuż. Alex zdawał się nie przejmować obfitymi kroplami, bębniącymi o jego kask i skórzaną kurtkę. Skupiał się tylko na jeździe, wyrzucając z głowy Kay i jej obsesję. Starał się też zapomnieć o martwej dziewczynie, ale ilekroć uświadomił sobie, że nie ma już jej widoku przed oczami, makabryczny obraz powracał. Zaklął głośno i zwolnił, widząc błyszczącą na sygnalizatorze jaskrawą czerwień. Skrzyżowanie było puste, ale i tak czekał na zmianę. Kiedy tylko zabłysło żółte światło, ruszył dynamicznie i zaraz po skręcie poderwał motocykl na tylne koło. Nie przejechał nawet stu metrów, kiedy dostrzegł machanie policyjnego lizaka. Zaklął ponownie i zatrzymał się obok grafitowego bmw m4. Nieoznakowanego radiowozu. 
 
   Kay zwiększyła głośność telewizora, wstała z kanapy i ruszyła do kuchni. Wsypując do zielonej miski płatki owsiane, myślała o tym, co powiedział im Mick. Każda z nich była sucha. Pozbawione przynajmniej połowy objętości krwi. Jego słowa wciąż kołatały jej się w głowie. Westchnęła. Żałowała teraz, że nie spytała, jaką grupę krwi miały ofiary. Choć pewnie i tak nic by jej to nie dało. Uwielbiała zagadki, łamigłówki, zawsze potrafiła je rozwiązać, a teraz, kiedy trafiło jej się coś wielkiego, nie wiedziała, od której strony to ugryźć. Czuła się bezsilna i złościło ją to. W dodatku rozlała swój ulubiony jogurt polewając nim owsiankę.
   Usiadła przed telewizorem i wpatrzyła się w jakiś głupkowaty program. Chciała oczyścić umysł ze wszystkich myśli, a rano na nowo skupić się na tajemniczych zgonach.
   Odłożyła miskę i zapadła się w miękkiej kanapie w momencie, kiedy rozległ się dzwonek do drzwi. Irytująca melodyjka sprawiła, że dziewczyna nakryła głowę poduszką z zamiarem zignorowania uporczywego gościa. 
 
   Alex uparcie gwałcił przycisk domofonu. Widział migoczące w salonie światło telewizora, więc Kay na pewno była w środku. Oparł się ramieniem o ciemną framugę, nie zdejmując palca z wypukłości guzika. W końcu usłyszał głośne przekleństwo i chrobotanie klucza przekręcanego w zamku. Uśmiech wpłynął na jego twarz.
   - Przyniosłem wino – powiedział w momencie, kiedy wściekła Kay wystawiła twarz za drzwi. Wyraz jej twarzy momentalnie się zmienił. Lubiła dobre wino.
   - Jesteś przemoczony – mruknęła, udając, że wciąż jest poirytowana. - Przyniosę ci jakieś suche rzeczy.
   Wpuściła go do środka i zaraz zniknęła na schodach prowadzących na piętro. Alex ruszył do kuchni i sprawnie otworzył wino, pachnące mokrymi, jesiennymi liśćmi. Zabrał z szafki kieliszki i opuścił pomieszczenie. Usadowił się na wyściełanej miękką tkaniną wiklinowej ławce na werandzie, ustawił ekwipunek na stoliku, po czym napełnił kryształowe naczynia.
   - Trzymaj.
   Kay rzuciła w niego jasnymi dżinsami i granatową bluzą jej starszego brata. Alexis posłusznie udał się do łazienki, aby zmienić odzież i już po chwili siedzieli obok siebie, wpatrując się w migoczące światła miasteczka.
   Deszcz ustał. Dom Kay stał na wzgórzu, więc teraz roztaczał się przed nimi widok na tętniącą nocnym życiem mieścinę, a rozpierzchające się chmury odsłaniały księżyc i migotliwe gwiazdy, zalewające swoim mlecznym światłem budynki.
  Do ich uszu dotarło piskliwe ujadanie ratlerka sąsiadki. Starsza kobieta powoli maszerowała chodnikiem, a wokół jej nóg skakał mały pies, przypominający skrzyżowanie kota ze szczurem. Kiedy pani Brown dotarła na wysokość domu Kay, zatrzymała się i spojrzała na przyjaciół uważnie.
   - Naprawdę ładna z was para. Zawsze to mówiłam – powiedziała z życzliwym uśmiechem.
   - Pani Brown – zaczęła Kay, powstrzymując rozbawienie – my nie jesteśmy razem. My tylko...
   - Koegzystujemy – uzupełnił Alex.
   - Właśnie. Żyjemy w symbiozie.
   - Jak drzewo i grzyb.
  - Tak. – Na usta dziewczyny wpłynął szeroki uśmiech. - On jest wrzodem... Znaczy grzybem. 
_
Czekam na opinie :) 

niedziela, 27 lipca 2014

Rozdział 1

Od razu uprzedzam, że to dopiero początek, proszę się nie zrażać, jeżeli rozdział się nie spodoba :) Mam jednak nadzieję, że nie jest zły.
Rozdział z dedykacja dla pewnej wojowniczej owcy, która nie daje mi spokoju.

_
   Kay zaklęła cicho, kiedy zabrzmiał dźwięk domofonu. Wystraszona drgnęła, upuszczając krojonego właśnie banana wprost do miski z odpadkami. Odłożyła nóż i wytarła ręce. Irytująca melodyjka rozległa się ponownie, ale Kay zignorowała ją i zatrzymała przy lustrze. Przygładziła dłońmi długie, brązowe loki i starła z kącika oka odrobinę rozmazanego tuszu. Posłała swojemu odbiciu pełne niezadowolenia spojrzenie zielonych tęczówek i otworzyła drzwi.
   Alex jak burza wpadł do mieszkania, rozsiewając wokół mocny zapach męskich perfum. Kay cofnęła się instynktownie zanim przyjaciel ją staranował. Dopiero teraz mu się przyjrzała. Brązowe włosy jak zwykle miał potargane. Oddychał ciężko, a jego twarz była zaróżowiona od zimna. Tegoroczne jesienne wieczory nie raczyły ich nawet odrobiną pozostałości po letnich upałach.
    - Musisz coś zobaczyć – wydyszał i wyszedł przed dom.
    Kay chwyciła kurtkę, zamknęła drzwi na klucz i posłusznie ruszyła za nim w stronę jego hondy repsol.

    Odwróciła głowę. Martwe ciało leżące na chodniku zdążyło już zesztywnieć i napęcznieć od nieustającego deszczu. Z rozchylonych ust denatki wystawał siny koniec języka, kontrastujący z rozmytą czerwienią szminki. Jasne włosy falowały, poruszane strugami wody, płynącej wzdłuż niskiego krawężnika.
    Alex kucnął obok Kay i dłonią wskazał dwa małe punkty na szyi martwej dziewczyny. Kropki, wielkości główki od szpilki, znajdowały się w odległości jakichś trzech centymetrów od siebie. Pod każdą z nich widniał cienki, siny pasek, jak gdyby ktoś długo przyciskał wąski przedmiot do skóry.
   - To już kolejna... - mruknął mężczyzna, nie odrywając wzroku od, ślicznej niegdyś, twarzy martwej dziewczyny. - I znów te ślady... Jakby nie wysysał krwi, a ją zbierał...
    Kay skrzywiła się.
    - Trzeba ją stąd zabrać – powiedziała nagle. - Mick powinien ją zbadać. Może się czegoś dowiemy. Może poda nam jakiś trop. Albo dowiemy się, kto...
    - Kay, czego ty się spodziewasz? Że go złapiemy? Proszę cię... I co zrobimy? Poprosimy żeby udał się z nami na policję?
    - Nie musisz być złośliwy – wysyczała.
    - Dzwoń po gliny, zmywamy się stąd. Mick i tak ją dostanie.

   Chłód i atmosfera kostnicy wywołały na skórze Alexa gęsią skórkę. Potarł ramiona opatulone grubym wełnianym swetrem o luźnych splotach, ale nie przyniosło to ulgi. Wciąż drżał z zimna i nie mógł się doczekać, aż Kay wróci z gorącą herbatą. Od pół godziny czekali, aż ich znajomy patolog wyjdzie z sali i poinformuje ich, że nie odkrył w ciele denatki nic nadzwyczajnego. Że ich podejrzenia były bezsensowne. Alex doskonale wiedział, czego się spodziewać, a jednak siedział tutaj i marzł. Westchnął. Robił to dla Kay. Tej wariatki, która ubzdurała sobie, że rozwiąże zagadkę tajemniczych śmierci młodych dziewcząt. Już dawno stracił nadzieję na to, że jego przyjaciółka stanie się normalna i zajmie tymi wszystkimi babskimi rzeczami, których nie rozumiał. Kosmetykami, wyprzedażami, komediami romantycznymi... Westchnął ponownie. Kay była inna i właśnie dlatego była jego jedyną przyjaciółką.
    Drzwi prosektorium otworzyły się i stanął w nich wysoki, ciemnowłosy mężczyzna o świdrującym, szarym spojrzeniu. Gdyby nie medyczny fartuch i zamiłowanie do trupów, mógłby uchodzić za atrakcyjnego, jednak w bieli nie wyglądał korzystnie.
    - Witaj. - Uścisnął dłoń znajomego i rozejrzał się po korytarzu. - Gdzie Kay? Wydawało mi się, że ją słyszałem.
    - Poszła po herbatę. Powinna zaraz być.
   Jak na zawołanie zza rogu wyłoniła się drobna sylwetka odziana w obcisłe dżinsy i kilka rozmiarów za duży, włochaty sweter. Rozwiane, brązowe loki tańczyły wokół jej twarzy, gdy szybkim krokiem przemierzała korytarz. Podała przyjacielowi kubek z parującym napojem i przywitała się z Mickiem.
    - Masz coś?
   - Poza tym, że wszystkie ofiary były młode, atrakcyjne i jeśli tak dalej pójdzie to przyrost naturalny jeszcze bardziej spadnie? Tak. Wszystkie trzy miały tę samą grupę krwi. Mało tego. Każda z nich była sucha.
   - Co masz na myśli? - Alex spojrzał na niego zaskoczony.
   - Zostały pozbawione przynajmniej połowy objętości krwi. I to nie z powodów naturalnych.
   - Tak myślałam – szepnęła Kay. - To jakiś maniak albo...
   - Kay, nie ma wampirów... To bajka. Wymysł. - W głosie Alexa pobrzmiewało rozbawienie. Dziewczyna naczytała się za dużo horrorów.
  - Ja już nie jestem tego taki pewien – rzucił Mick i z powrotem zniknął za drzwiami prosektorium.
   - Kay, wiesz, że on cię wkręca, prawda?
  Kobieta spojrzała na niego przelotnie i wbiła wzrok w małe okienko u góry drzwi. Wiedziała o tym. Ale coś w tonie głosu Micka nie dawało jej spokoju.

środa, 23 lipca 2014

Prolog

    Niebo zasnuły ciemne chmury. Słońce, chowające się już za linią horyzontu, przedzierało się jeszcze przez gruby dywan szarości, jednak jego słabe promienie szybko gasły, przytłoczone ponurą zasłoną. Oślepiająca błyskawica rozcięła niebo, a potężny grzmot przetoczył się przez miasteczko, drżąc i wibrując w chłodnym, przesyconym świeżością, powietrzu jesieni. Pierwsze krople spadły na ziemię, rozpryskując się i tworząc na asfalcie ciemną mozaikę wilgoci. Ludzie siedzący dotychczas na tarasach kafejek w panice zbierali swoje rzeczy i uciekali do środka, gdy deszcz zaczął padać z większą intensywnością. Już po chwili okazałe krople przecinały powietrze i z dudnieniem obijały się o szyby, a unosząca się właśnie biała mgła przesłoniła widok na ulicę.
   Czarnowłosy mężczyzna ze spokojem sączył swą popołudniową kawę, patrząc ponad brzegiem porcelanowej filiżanki na ludzi uwijających się przy drzwiach. Kłębowisko osób otrzepujących parasole, wyżymających mokre ubrania, gwałtownymi ruchami strącających z siebie wilgoć przypominało mu mrowisko. Wystarczyło kilka kropel, aby zasiać wśród nich panikę.
   Ludzie są żałośni, pomyślał z brzękiem odstawiając filiżankę na spodek. Odetchnął głęboko, zaciągając się zapachami tych wszystkich osób. Perfumy, pot, ubrania, wszystkie wonie mieszały się i mile drażniły jego nozdrza, barwną feerią wpadając do płuc. Przymknął oczy i ponownie wziął głęboki oddech. Jeden aromat szczególnie mu się spodobał. Uśmiechnął się lekko i w zamyśleniu potarł brodę, obserwując drobną dziewczynę wychodzącą z kawiarni, wprost w ramiona jesiennej ulewy. Kilkudniowy zarost zachrzęścił cicho.
   Mężczyzna jednym łykiem dopił kawę, zapłacił i spokojnym krokiem ruszył ku drzwiom. Wychodząc na ulicę, bez trudu wypatrzył niewysoką blondynkę, bezskutecznie polującą na taksówkę. Zbliżył się i stanął tuż za nią. Powoli wciągnął do płuc jej zapach. Delikatny, kwiatowy aromat, z finezyjną nutą wanilii i mięty mieszał się z chemicznym, słodkim zapachem szamponu i ledwie wyczuwalną wonią potu. Dziewczyna pachniała młodością i życiem. Pięknem. Po raz kolejny odetchnął, rozciągnął usta w uśmiechu i wyciągnął ręce.
   Potężny grzmot zagłuszył krzyk dziewczyny i łoskot jej martwego ciała upadającego na chodnik. Strugi deszczu rozmazały jej czarny tusz i karminową szminkę, tworząc piekielny efekt parodii kobiety. Kremowa pomadka, spływająca po policzku, idealnie złączyła się ze smugami krwi na szyi.