czwartek, 5 marca 2015

Rozdział 8

Witam i na wstępie lojalnie ostrzegam - rozdział jest dość brutalny, czytacie na własną odpowiedzialność ;)

__
Ciekawostka: Pierwsza udokumentowana sekcja zwłok została przeprowadzona około 1300 roku przez Mundino de Lucci na uniwersytecie w Bolonii.

__
    Mick założył białe lateksowe rękawiczki i spojrzał krytycznie na ciało. Nie mógł powiedzieć, że lubi swoją pracę, ale stwierdzenie, że jej nie lubi również było kłamstwem. Uwielbiał szukać, analizować, rozwiązywać zagadki. Rzadko go to męczyło, jednak dziś szczególnie nie miał ochoty na oględziny zwłok, zwłaszcza słysząc deszcz ostro zacinający w szybę prosektorium. Westchnął. Prokurator wyciągnął go spod koca, gdzie siedział z książką i wielkim kubkiem herbaty. Po sekcjach dziewcząt chciał odpocząć, odciągnąć myśli od ich zimnych ciał... Westchnął ponownie i podszedł do leżącego na metalowym stole mężczyzny. Wyglądał na nie więcej niż dwadzieścia lat. Przydługie jasne włosy pobrudzone były krwią i ziemią, tkwiło w nich kilka zbrązowiałych liści. Mick wyjął jeden z nich i dokładnie obejrzał. Ktokolwiek to zrobił – a patolog nie miał wątpliwości co to tego, że zrobił to ktoś – musiał dopaść chłopaka poza miasteczkiem, w jednym z otaczających go parków.
     Odłożył liść na srebrną tackę leżącą na stoliku obok i kontynuował obserwacje. Twarz wykrzywiona była w grymasie bólu, a zielono-brązowe oczy szeroko rozwarte. Mick pochylił się. Usta denata były pogryzione do krwi, która tworzyła teraz na nich brunatne strupy. Na skroni widniał siny ślad po uderzeniu. To od niego musiał stracić przytomność.

     Nie trzasnęła nawet jedna gałązka pod jego stopami, nie zaszeleścił nawet jeden liść. Blondyn go nie usłyszał. Ale zauważył. Kątem oka wychwycił ruch i spróbował się obrócić. Nie zdążył. Cios spadł pewnie, mocno i prawie celnie. Kiedy chłopak runął na poszycie, stojący nad nim mężczyzna cmoknął z niezadowoleniem. Powinien zajść go bardziej o tyłu. Pochylił się i przyjrzał czerwieniejącej skroni swojej ofiary. „Będzie ślad”, ocenił krytycznie.

     Mickey zdjął zielone prześcieradło, z górnej części ciała denata. Pierwszym, co rzucało się w oczy było duże, głęboko wyryte „J” na piersi mężczyzny. Patolog przyjrzał się ranie. Wszystko wskazywało na to, że zrobiono ją sukcesywnie tnąc skórę niezbyt ostrym narzędziem. Ofiara musiała żyć, kiedy nacięcia były wykonywane. Ktokolwiek to zrobił musiał mieć niebywałą cierpliwość, aby zadać komuś tak wiele ran. Albo wyjątkowo silną motywację.

    Blondyn odzyskał przytomność. Oślepiło go białe jarzeniowe światło, a głowa zapulsowała tępym bólem. Bezskutecznie spróbował się poruszyć. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że leży przywiązany do zimnego, metalowego stołu.
     - Nie powinieneś był tego robić. - Na dźwięk tego cichego, zachrypniętego głosu blondyna przeszedł dreszcz. Szarpnął się gwałtownie, ale wywołał tym tylko wybuch śmiechu. - Czyżby ptaszek chciał uciec z klatki? Rozejrzyj się. Wiesz, gdzie jesteś?
     Chłopak uniósł głowę i potoczył wzrokiem po pomieszczeniu. Jasne ściany, bladoniebieska wykładzina, białe szafki i metalowe narzędzia. Szczypce, skalpel i kilka innych, których nie potrafił nazwać. Ale wiedział, gdzie jest. Był już tutaj. Miejskie prosektorium.
     - Stąd jest dla takich jak ty tylko jedno wyjście. Niewierni mężczyźni nie zasługują na to, by żyć.
    Blondyn znów się szarpnął. Spojrzał na swojego oprawcę. Czarne włosy mocno kontrastowały z jasną skórą. Po ustach błądził cyniczny uśmiech.
     - Kim ty w ogóle jesteś?! - wrzasnął. - O co ci chodzi?! Wypuść mnie natychmiast!
    Czarnowłosy znów się roześmiał. Chwycił ze stolika nieduży nóż z czarną rączką i pogładził ostrze. Przytknął czubek do mostka blondyna i zatoczył nim okrąg po lewej stronie piersi.
     - Złamałeś jej serce. Pora byś poczuł tak samo silny ból, jak ona.
   Pierwsze nacięcie było płytkie i prawie nie krwawiło, ale i tak blondyn wrzeszczał opętańczo. Z każdym kolejnym dotknięciem ostrza jego krzyk się nasilał, ale oprawca zdawał się tego nie zauważać, w skupieniu drążąc jego skórę.

    Mick odsunął się nieco od ciała. Odetchnął głęboko i chwycił rękę denata. Najpierw spojrzał na bark. Nie widząc żadnych uszkodzeń wędrował wzrokiem wzdłuż ramienia, aż po dłoń. Przełknął głośno ślinę. Pod paznokciami były głębokie krwawe wybroczyny, zapewne spowodowane wbijaniem tam igieł. Mick odwrócił na chwilę wzrok. Kiedyś przypadkowo wbił sobie szpilkę pod paznokieć. Nie potrafił wyobrazić sobie, jak potworny ból zadał ktoś temu chłopakowi.

     Chłodne palce chwyciły jego dłoń i zacisnęły się na niej. Przez chwilę blondyn czuł, jak po jego skórze delikatnie ślizga się ostry przedmiot, a moment później wyprężył się gwałtownie pod wpływem nagłego paroksyzmu bólu. Trzy grube igły jednocześnie wbiły się głęboko pod jego paznokcie. Wrzasnął, a metal został nagle wyszarpnięty z jego ciała. Dłoń pulsowała bólem i gorącem. Krzyk uwiązł mu w gardle. Oddychał ciężko i głośno.
     - Te ręce nigdy nie zasługiwały na to, by jej dotykać. - Głos był zimny, beznamiętny. - Nie miały do tego prawa.

     Patolog odsunął się od metalowego stołu. Podszedł do swojego biurka i oparł się o nie. Musiał odetchnąć. Jego kariera medyczna nie była długa. Nie przywykł jeszcze do takich widoków ani wrażeń. Dopiero teraz poczuł suchość drapiącą gardło. Chwycił butelkę i pociągnął spory łyk wody. Po chwili wrócił na stanowisko pracy. Odchylił dolną część prześcieradła i suchość w ustach powróciła. Spojrzał w miejsce, gdzie mężczyzna zazwyczaj ma atrybut adekwatny do swojej płci. Było rozległą, krwawą plamą.

    - Wiesz, co jeszcze nie powinno nigdy dotykać jej ciała? - pytanie było retoryczne. W odpowiedzi blondyn jedynie głośno przełknął zgęstniałą ślinę. Nie miał już sił krzyczeć.
    Czarnowłosy przesunął delikatnie palcem po jego kroczu. Uśmiechnął się złowieszczo. Zacisnął dłoń, a chłopak krzyknął ochryple i niezbyt głośno.
     - Myślę, że to już ci się nie przyda.

    Mick skończył zewnętrzne oględziny. Miał dość wrażeń jak na jeden wieczór i sądził, że otwieranie trupa nie jest konieczne, bo ewidentnie wykrwawił się zanim oprawca zadał mu jakiekolwiek obrażenia wewnętrzne, jednak prokurator uparł się. Saunders z trudem zwalczył chęć zdjęcia fartucha, rękawiczek i powrotu do domu. Chwycił skalpel i wykonał nacięcie zaczynając od małżowiny usznej. Spokojnie otworzył czaszkę. Odzyskał równowagę. Nie sądził, aby teraz jego oczy zostały uraczone czymś niezwykłym. Działał pewnie, sprawnie, w pełni skupiając się na leżącym przed nim ciele. Być może, gdyby choć na chwilę oderwał od niego wzrok, zauważyłby, że każdy jego ruch jest śledzony przez parę niebieskich oczu.