niedziela, 5 lipca 2015

Rozdział 9

     Skrzypce załkały rzewnie, kiedy po raz pierwszy przeciągnął smyczkiem po strunach. Delikatnie, subtelnie, pieszczotliwie. Palcami lewej reki z czułością głaskał struny. Finezyjnym, przesiąkniętym erotyką gestem ponownie zagrał, tym razem nieco mocniej, pewniej. Rozległa się cicha, melancholijna melodia. Zamknął oczy. Chciał całkowicie oddać się muzyce, chciał ją czuć, smakować, rozkoszować się nią. Na ciemnym tle powiek widział łagodne smugi, tworzące zjednoczoną feerię barw i dźwięków. Przyspieszył. Teraz muzyka przywodziła na myśl poranny śpiew ptaków, jednak wciąż tchnęła melancholią, smutkiem, rzewnością. J pochłaniał każdą nutę spływającą po palcach i smyczku. Opuszki jego palców drżały, bolały z podniecenia i ekscytacji. Wraz z jego coraz głośniejszym oddechem, przyspieszała muzyka. Teraz już głośna, niepokojąca, tajemnicza. Na wargach J zakwitł uśmiech. Pełen radości, spełnienia, satysfakcji. Otworzył oczy, jakby budząc się z głębokiego snu i potoczył po pomieszczeniu błękitnym spojrzeniem. Martwa, rudowłosa dziewczyna wyglądałaby na śpiącą, gdyby nie jej szeroko rozwarte, jasnozielone oczy, które zdawały się na niego patrzeć. Muzyka stała się opętańcza, buchało z niej szaleństwo, kipiała groza. Po plecach J przebiegł dreszcz potęgującego się podniecenia. Euforii. Ekstazy. Jęknął cicho. I urwał nagle grę. Dokoła zapanowała cisza i tylko jego głośny, urywany oddech rozbrzmiewał w martwym domu.
     Z namaszczeniem odłożył instrument na miejsce i spojrzał na niego czule. Gładkie, ciemne drewno miało w sobie coś ujmującego, coś intrygującego. Miał ochotę znów chwycić smukły kształt w dłonie i posiąść go ponownie. Jednak już zbyt wiele czasu zmitrężył. Chwycił fiolki wypełnione krwią i opuścił pomieszczenie.
     Trzaśnięcie drzwi frontowych zagłuszył potężny grom, który przetoczył się po wieczornym niebie.
     Dawno nie było tak burzowego lata, pomyślał odpalając silnik grafitowego Astona Martina.
Miasto pełne było ludzi uciekających przed nadciągającą burzą. Mieszanina zapachów, kolorów i dźwięków wypełniała J, gdy powoli mijał kolejne przejścia dla pieszych, zapchanie gniotącą się wzajemnie tłuszczą. W gardle nagle urosła mu gula obrzydzenia. Skrzywił się z niesmakiem. Ludzie są tak prymitywni. Tak banalni. Pokręcił głową, wciskając gaz i oddalając się od centrum.

*

     Alex po raz kolejny ziewnął i rzucił poduszką w siostrę. Chybił. Jedyną reakcją Mii był pełen politowania uśmiech.
     - Chyba ci się nudzi, chłopczyku – powiedziała zjadliwie.
     - Trochę – odparł, ignorując sarkazm.
    - Sprawdź czy ta twoja Kay nie odpisała – rzuciła, również ziewając. - Nie ruszałeś telefonu już całe dziesięć minut! - wykrzyknęła z emfazą.
     Kolejna poduszka poleciała w jej stronę i tym razem trafiła dziewczynę prosto w twarz, na którą posypały się ciemne loki.
     - Serio, czy ty nie rozumiesz, że ona jest z Jasonem i nie powinieneś im prze... Aha! Więc o to ci chodzi, cwaniaczku! - Mia wstała i stanęła na wprost brata, patrząc mu w oczy. - Niech do tego twojego pustego łba dotrze wreszcie, że ona z tobą nie będzie, bo traktuje cię jak brata, bo kocha Jase'a, bo po prostu nie!
     Spojrzał na nią i uśmiechnął się smutno.
     - Nie... - powtórzył.

czwartek, 5 marca 2015

Rozdział 8

Witam i na wstępie lojalnie ostrzegam - rozdział jest dość brutalny, czytacie na własną odpowiedzialność ;)

__
Ciekawostka: Pierwsza udokumentowana sekcja zwłok została przeprowadzona około 1300 roku przez Mundino de Lucci na uniwersytecie w Bolonii.

__
    Mick założył białe lateksowe rękawiczki i spojrzał krytycznie na ciało. Nie mógł powiedzieć, że lubi swoją pracę, ale stwierdzenie, że jej nie lubi również było kłamstwem. Uwielbiał szukać, analizować, rozwiązywać zagadki. Rzadko go to męczyło, jednak dziś szczególnie nie miał ochoty na oględziny zwłok, zwłaszcza słysząc deszcz ostro zacinający w szybę prosektorium. Westchnął. Prokurator wyciągnął go spod koca, gdzie siedział z książką i wielkim kubkiem herbaty. Po sekcjach dziewcząt chciał odpocząć, odciągnąć myśli od ich zimnych ciał... Westchnął ponownie i podszedł do leżącego na metalowym stole mężczyzny. Wyglądał na nie więcej niż dwadzieścia lat. Przydługie jasne włosy pobrudzone były krwią i ziemią, tkwiło w nich kilka zbrązowiałych liści. Mick wyjął jeden z nich i dokładnie obejrzał. Ktokolwiek to zrobił – a patolog nie miał wątpliwości co to tego, że zrobił to ktoś – musiał dopaść chłopaka poza miasteczkiem, w jednym z otaczających go parków.
     Odłożył liść na srebrną tackę leżącą na stoliku obok i kontynuował obserwacje. Twarz wykrzywiona była w grymasie bólu, a zielono-brązowe oczy szeroko rozwarte. Mick pochylił się. Usta denata były pogryzione do krwi, która tworzyła teraz na nich brunatne strupy. Na skroni widniał siny ślad po uderzeniu. To od niego musiał stracić przytomność.

     Nie trzasnęła nawet jedna gałązka pod jego stopami, nie zaszeleścił nawet jeden liść. Blondyn go nie usłyszał. Ale zauważył. Kątem oka wychwycił ruch i spróbował się obrócić. Nie zdążył. Cios spadł pewnie, mocno i prawie celnie. Kiedy chłopak runął na poszycie, stojący nad nim mężczyzna cmoknął z niezadowoleniem. Powinien zajść go bardziej o tyłu. Pochylił się i przyjrzał czerwieniejącej skroni swojej ofiary. „Będzie ślad”, ocenił krytycznie.

     Mickey zdjął zielone prześcieradło, z górnej części ciała denata. Pierwszym, co rzucało się w oczy było duże, głęboko wyryte „J” na piersi mężczyzny. Patolog przyjrzał się ranie. Wszystko wskazywało na to, że zrobiono ją sukcesywnie tnąc skórę niezbyt ostrym narzędziem. Ofiara musiała żyć, kiedy nacięcia były wykonywane. Ktokolwiek to zrobił musiał mieć niebywałą cierpliwość, aby zadać komuś tak wiele ran. Albo wyjątkowo silną motywację.

    Blondyn odzyskał przytomność. Oślepiło go białe jarzeniowe światło, a głowa zapulsowała tępym bólem. Bezskutecznie spróbował się poruszyć. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że leży przywiązany do zimnego, metalowego stołu.
     - Nie powinieneś był tego robić. - Na dźwięk tego cichego, zachrypniętego głosu blondyna przeszedł dreszcz. Szarpnął się gwałtownie, ale wywołał tym tylko wybuch śmiechu. - Czyżby ptaszek chciał uciec z klatki? Rozejrzyj się. Wiesz, gdzie jesteś?
     Chłopak uniósł głowę i potoczył wzrokiem po pomieszczeniu. Jasne ściany, bladoniebieska wykładzina, białe szafki i metalowe narzędzia. Szczypce, skalpel i kilka innych, których nie potrafił nazwać. Ale wiedział, gdzie jest. Był już tutaj. Miejskie prosektorium.
     - Stąd jest dla takich jak ty tylko jedno wyjście. Niewierni mężczyźni nie zasługują na to, by żyć.
    Blondyn znów się szarpnął. Spojrzał na swojego oprawcę. Czarne włosy mocno kontrastowały z jasną skórą. Po ustach błądził cyniczny uśmiech.
     - Kim ty w ogóle jesteś?! - wrzasnął. - O co ci chodzi?! Wypuść mnie natychmiast!
    Czarnowłosy znów się roześmiał. Chwycił ze stolika nieduży nóż z czarną rączką i pogładził ostrze. Przytknął czubek do mostka blondyna i zatoczył nim okrąg po lewej stronie piersi.
     - Złamałeś jej serce. Pora byś poczuł tak samo silny ból, jak ona.
   Pierwsze nacięcie było płytkie i prawie nie krwawiło, ale i tak blondyn wrzeszczał opętańczo. Z każdym kolejnym dotknięciem ostrza jego krzyk się nasilał, ale oprawca zdawał się tego nie zauważać, w skupieniu drążąc jego skórę.

    Mick odsunął się nieco od ciała. Odetchnął głęboko i chwycił rękę denata. Najpierw spojrzał na bark. Nie widząc żadnych uszkodzeń wędrował wzrokiem wzdłuż ramienia, aż po dłoń. Przełknął głośno ślinę. Pod paznokciami były głębokie krwawe wybroczyny, zapewne spowodowane wbijaniem tam igieł. Mick odwrócił na chwilę wzrok. Kiedyś przypadkowo wbił sobie szpilkę pod paznokieć. Nie potrafił wyobrazić sobie, jak potworny ból zadał ktoś temu chłopakowi.

     Chłodne palce chwyciły jego dłoń i zacisnęły się na niej. Przez chwilę blondyn czuł, jak po jego skórze delikatnie ślizga się ostry przedmiot, a moment później wyprężył się gwałtownie pod wpływem nagłego paroksyzmu bólu. Trzy grube igły jednocześnie wbiły się głęboko pod jego paznokcie. Wrzasnął, a metal został nagle wyszarpnięty z jego ciała. Dłoń pulsowała bólem i gorącem. Krzyk uwiązł mu w gardle. Oddychał ciężko i głośno.
     - Te ręce nigdy nie zasługiwały na to, by jej dotykać. - Głos był zimny, beznamiętny. - Nie miały do tego prawa.

     Patolog odsunął się od metalowego stołu. Podszedł do swojego biurka i oparł się o nie. Musiał odetchnąć. Jego kariera medyczna nie była długa. Nie przywykł jeszcze do takich widoków ani wrażeń. Dopiero teraz poczuł suchość drapiącą gardło. Chwycił butelkę i pociągnął spory łyk wody. Po chwili wrócił na stanowisko pracy. Odchylił dolną część prześcieradła i suchość w ustach powróciła. Spojrzał w miejsce, gdzie mężczyzna zazwyczaj ma atrybut adekwatny do swojej płci. Było rozległą, krwawą plamą.

    - Wiesz, co jeszcze nie powinno nigdy dotykać jej ciała? - pytanie było retoryczne. W odpowiedzi blondyn jedynie głośno przełknął zgęstniałą ślinę. Nie miał już sił krzyczeć.
    Czarnowłosy przesunął delikatnie palcem po jego kroczu. Uśmiechnął się złowieszczo. Zacisnął dłoń, a chłopak krzyknął ochryple i niezbyt głośno.
     - Myślę, że to już ci się nie przyda.

    Mick skończył zewnętrzne oględziny. Miał dość wrażeń jak na jeden wieczór i sądził, że otwieranie trupa nie jest konieczne, bo ewidentnie wykrwawił się zanim oprawca zadał mu jakiekolwiek obrażenia wewnętrzne, jednak prokurator uparł się. Saunders z trudem zwalczył chęć zdjęcia fartucha, rękawiczek i powrotu do domu. Chwycił skalpel i wykonał nacięcie zaczynając od małżowiny usznej. Spokojnie otworzył czaszkę. Odzyskał równowagę. Nie sądził, aby teraz jego oczy zostały uraczone czymś niezwykłym. Działał pewnie, sprawnie, w pełni skupiając się na leżącym przed nim ciele. Być może, gdyby choć na chwilę oderwał od niego wzrok, zauważyłby, że każdy jego ruch jest śledzony przez parę niebieskich oczu.

niedziela, 18 stycznia 2015

Rozdział 7

     Alex po raz kolejny chwycił telefon, odblokował go i po chwili odrzucił na łóżko w poczuciu beznadziei. Od godziny cholernie męczył się z chęcią zadzwonienia do Kay. Pragnął usłyszeć jej głos, usłyszeć zapewnienie, że jest bezpieczna, że już do niego wraca, że... Właściwie chciał tylko przerwać jej wspólne chwile z Jasonem. Zacisnął pięści, wbijając sobie paznokcie we wnętrza dłoni. Nie bądź idiotą, Alex! Jest teraz szczęśliwa. Nic jej po tobie... Westchnął ciężko, położył się i ukrył twarz w dłoniach. Po chwili opuścił je i wbił wzrok w sufit. Nie wiedział, co ze sobą zrobić. Zamknął oczy.
     Dźwięk telefonu wyrwał go z chwilowej stagnacji. Przepełniony nadzieją zerwał się z pozycji leżącej i spojrzał na wyświetlacz. Jeszcze nigdy nie czuł takiego rozczarowania na widok imienia swojej siostry. Odebrał niechętnie.
     - Oby to było coś ważnego.
     - Przyjedziesz po mnie? - Głos Mii był uroczy i przyjazny jak nigdy.
     - Gdzie? - Alex westchnął.
     Zapanowała cisza, w której dało się słyszeć jedynie rytmiczny oddech dziewczyny.
     - Na komisariat.
    Alex westchnął przeciągle, rozłączył się i ruszył po kluczyki. Ciekaw był, co też jego młodsza siostrzyczka tym razem zwojowała. Dwudziestoletnia brunetka była jego utrapieniem, ale i jedyną rodziną. Słodkie, niepozorne dziewczę kryło w sobie nieskończone pokłady awanturnictwa i wyszczekania. Do tej pory Alex nie potrafił sobie wytłumaczyć, jak to się stało, że rok temu jego mała Mia dotkliwie pobiła dobierającego się do niej, rosłego przedstawiciela kultury sterydowo-dresowej.
    Brama garażu otworzyła się z głośnym stukotem i Alex wyjechał na podjazd swoją grafitową E-trzydziestką. Choć auto nie było nowe, kochał je ponad wszystko. Z zadowoleniem patrzył na promienie słońca odbijające się w wypolerowanym, metalicznym lakierze pokrywającym maskę. Po chwili refleksji nad pięknem swojego „dziecka” Alex wcisnął gaz i ruszył w stronę miasteczka. W końcu szum silnika zagłuszył nawracające myśli o Kay.

   Zaraz po wpłaceniu kaucji Alex poczuł wieszające się na nim kilkadziesiąt kilo kręconowłosego szczęścia. Odwzajemnił uścisk i trzymając siostrę za ramiona spojrzał jej w oczy.
    - Czy ty, idiotko, będziesz kiedyś normalna? - zapytał ostro.
   - Nie – odparła z rozbrajającym uśmiechem, w którym rozpoznał swój własny, którym zawsze obdarzał Kay po tym, jak rzucił jej złośliwą uwagę.
    Alex uśmiechnął się mimowolnie i pokręcił głową. Objął ją jeszcze raz i przyciągnął do siebie.
     - Stęskniłem się, mała. Mogłabyś czasem zadzwonić.
     - Dziś zadzwoniłam. - Spojrzała na niego niewinnie.
     - Oj, młoda... Skaranie boskie z tobą – mruknął, czochrając jej włosy.
   Skierowali się do wyjścia i kiedy już siedzieli w samochodzie rozdzwonił się telefon chłopaka. Znów ogarnęła go nadzieja i znów przeżył rozczarowanie, choć wyświetlone na ekranie zdjęcie Mickeya rozbudziło w nim ciekawość.
     - Co masz? - Alex nie widział konieczności w witaniu się ze znajomym.
     - Przy wstępnych oględzinach ofiar nie zauważyłem drobnego szczegółu. Obydwie ofiary miały miały literę „J” wyciętą, prawdopodobnie czubkiem noża, tuż pod linią włosów. No i jest jeszcze coś...
     - No?
     - Znaleziono dziś kolejne ciało.
     - Następna dziewczyna? Gdzie tym razem?
     - Tym razem to nie jest dziewczyna - powiedział głucho Mick.
     Na linii zapadła cisza. Alex trawił słowa, które przed chwilą usłyszał. Poczuł się cholernie zdezorientowany.
     - Więc? - zapytał po chwili.
    - Dziś rano dostarczono mi zwłoki młodego mężczyzny. Jeszcze nigdy nie widziałem tak zmasakrowanego ciała... Nijak bym go nie powiązał z tą sprawą, ale... Na piersi ma wydrapaną tę samą literę i wszystko wskazuje na to, że ktokolwiek to zrobił, nie pozwolił mu od razu umrzeć.