Skrzypce
załkały rzewnie, kiedy po raz pierwszy przeciągnął smyczkiem po
strunach. Delikatnie, subtelnie, pieszczotliwie. Palcami lewej reki z
czułością głaskał struny. Finezyjnym, przesiąkniętym erotyką
gestem ponownie zagrał, tym razem nieco mocniej, pewniej. Rozległa
się cicha, melancholijna melodia. Zamknął oczy. Chciał całkowicie
oddać się muzyce, chciał ją czuć, smakować, rozkoszować się
nią. Na ciemnym tle powiek widział łagodne smugi, tworzące
zjednoczoną feerię barw i dźwięków. Przyspieszył. Teraz muzyka
przywodziła na myśl poranny śpiew ptaków, jednak wciąż tchnęła
melancholią, smutkiem, rzewnością. J pochłaniał każdą nutę
spływającą po palcach i smyczku. Opuszki jego palców drżały,
bolały z podniecenia i ekscytacji. Wraz z jego coraz głośniejszym
oddechem, przyspieszała muzyka. Teraz już głośna, niepokojąca,
tajemnicza. Na wargach J zakwitł uśmiech. Pełen radości,
spełnienia, satysfakcji. Otworzył oczy, jakby budząc się z
głębokiego snu i potoczył po pomieszczeniu błękitnym
spojrzeniem. Martwa, rudowłosa dziewczyna wyglądałaby na śpiącą,
gdyby nie jej szeroko rozwarte, jasnozielone oczy, które zdawały
się na niego patrzeć. Muzyka stała się opętańcza, buchało z
niej szaleństwo, kipiała groza. Po plecach J przebiegł dreszcz
potęgującego się podniecenia. Euforii. Ekstazy. Jęknął cicho. I
urwał nagle grę. Dokoła zapanowała cisza i tylko jego głośny,
urywany oddech rozbrzmiewał w martwym domu.
Z
namaszczeniem odłożył instrument na miejsce i spojrzał na niego
czule. Gładkie, ciemne drewno miało w sobie coś ujmującego, coś
intrygującego. Miał ochotę znów chwycić smukły kształt w
dłonie i posiąść go ponownie. Jednak już zbyt wiele czasu
zmitrężył. Chwycił fiolki wypełnione krwią i opuścił
pomieszczenie.
Trzaśnięcie
drzwi frontowych zagłuszył potężny grom, który przetoczył się
po wieczornym niebie.
Dawno
nie było tak burzowego lata,
pomyślał odpalając silnik grafitowego Astona Martina.
Miasto
pełne było ludzi uciekających przed nadciągającą burzą.
Mieszanina zapachów, kolorów i dźwięków wypełniała J, gdy
powoli mijał kolejne przejścia dla pieszych, zapchanie gniotącą
się wzajemnie tłuszczą. W gardle nagle urosła mu gula
obrzydzenia. Skrzywił się z niesmakiem. Ludzie są tak prymitywni.
Tak banalni. Pokręcił głową, wciskając gaz i oddalając się od
centrum.
*
Alex
po raz kolejny ziewnął i rzucił poduszką w siostrę. Chybił.
Jedyną reakcją Mii był pełen politowania uśmiech.
-
Chyba ci się nudzi, chłopczyku – powiedziała zjadliwie.
-
Trochę – odparł, ignorując sarkazm.
-
Sprawdź czy ta twoja Kay nie odpisała – rzuciła, również
ziewając. - Nie ruszałeś telefonu już całe dziesięć minut! -
wykrzyknęła z emfazą.
Kolejna
poduszka poleciała w jej stronę i tym razem trafiła dziewczynę
prosto w twarz, na którą posypały się ciemne loki.
-
Serio, czy ty nie rozumiesz, że ona jest z Jasonem i nie powinieneś
im prze... Aha! Więc o to ci chodzi, cwaniaczku! - Mia wstała i
stanęła na wprost brata, patrząc mu w oczy. - Niech do tego
twojego pustego łba dotrze wreszcie, że ona z tobą nie będzie, bo
traktuje cię jak brata, bo kocha Jase'a, bo po prostu nie!
Spojrzał
na nią i uśmiechnął się smutno.
-
Nie... - powtórzył.
Idealny.
OdpowiedzUsuń